piątek, 10 sierpnia 2012

Część 2


Münster, 3 V 1984 r.
* * *
Dziewczyna spędziła noc w ciemnej piwnicy, śpiąc na starych szmatach - nie mogli znaleźć jej jakiegoś przyzwoitszego miejsca do spania. Rankiem przebrana w naprędce "skombinowane" dla niej ubrania siedziała z Marianem, Bernhardem i Frankiem przy jednym stole. Cała trójka miała chęć zadania jej mnóstwa pytań. Kim jest? Skąd się tu wzięła? (na to drugie pytanie odpowiedź znali oczywiście Marian i Frank) Dlaczego ma tak niezwykły wygląd?
Jednak jedyne pytanie, jakie byli w stanie jej zadać, to:
-Jak się nazywasz?
Na twarzy nieznajomej odmalował się głęboki namysł. Po chwili, która zdawała się wręcz wiecznością, odpowiedziała wolno i niepewnie:
-Echolette...
Na widok wyraźnego niedowierzania na ich twarzach, stwierdziła nieco pewniej:
-Nazywam się Echolette.
Frank odezwał się nieco niepewnie:
-Eee... Czy to twoje prawdziwe imię? Wydaje mi się, że...
-Nie - odpowiedziała Echolette. - Nie próbuję nabierać was czy stroić z was żarty. Naprawdę...
Marian poczuł dziwny przypływ zaufania do tej wystraszonej, bezbronnej dziewczyny. Rzucił niby od niechcenia pytanie:
-Pojedziesz z nami do Berlina?
Frank i Bernhard dali mu wzrokiem wyraźnie do zrozumienia, że nie uważają tego za dobry pomysł. Marian rzucił im gromiące spojrzenie.
-A kiedy tam jedziecie? - zapytała.
-Dzisiaj po południu - odpowiedział Marian.
Echolette zastanowiła się chwilę, po czym odparła:
-Jeśli chcecie, to... mogę z wami pojechać. Chciałabym, ale nie chcę się nikomu narzucać.
Spojrzała trochę lękliwym wzrokiem na mężczyzn. W końcu Bernhard stwierdził:
-Dobrze, niech jedzie.
"Tam przynajmniej szybciej się usamodzielni i nie będzie dłużej pod naszą, hmm, opieką" pomyślał przy tym.
Zapytał:
-Macie wszystko, czego trzeba?
* * *
Echolette siedziała już z tyłu samochodu. Taśmy nagraniowe i sprzęt szczęśliwie zmieściły się w bagażniku. Nieznany jej brunet usiadł za kierownicą.
Usłyszała, jak spiera się z nim wysoki i dość chudy facet o najwyrażniej długo niestrzyżonych, ciemnoblond włosach:
-Marian, lepiej nie kieruj tym autem!
Kierowca nazwany Marianem odparł ironicznym tonem:
-A czemuż to?
Szatyn odpowiedział:
-Bo jeździsz jak wariat! Jeszcze tego by brakowało, żebyś się z czymś zderzył!
Blondyn siedzący obok niej rzekł:
-Jak zwykle to samo. Bernhard, mógłbyś choć raz nie kłócić się o to z nim? Jakoś nie pamiętam, żeby zderzył się z czymkolwiek.
Bernhard odparł:
-Tak, tylko zawsze z niego taki ryzykant. Prędzej czy później walnie w coś, a wtedy co będzie?
Blondyn wypalił:
-To będzie, że ona temu wszystkiemu się przysłuchuje. - I wskazał na Echolette.
Echolette zniecierpliwiona całym sporem i chęcią zobaczenia nieznanego jej Berlina zapytała:
-To kiedy jedziemy?
Marian odpowiedział:
-Już teraz.
Spróbował kilkakrotnie odpalić silnik samochodu. Maszyna jednak tylko zawarczała i dała znać o braku paliwa w baku.
-Psiakrew - zaklął Marian. - Frank, gdzie są kanistry?
Blondyn nazwany Frankiem jedynie wzruszył ramionami, zaś Bernhard rzekł:
-Chyba są gdzieś z tyłu... poczekaj...
Wysiadł z samochodu. Po chwili wrócił z dwoma kanistrami benzyny i zaczął nalewać paliwo. Korzystając z okazji, Marian zapytał:
-Czy zabrałaś coś ze sobą?
Echolette pokręciła przecząco głową. W momencie, gdy Lloyd wsiadał do samochodu, rozległ się głośny łoskot.
Echolette aż podskoczyła ze strachu. Zapytała:
-Co to było?
Frank wymamrotał:
-No, nie wiem... coś się przewaliło w samochodzie, czy co...
Marian najwyraźniej nie zwrócił uwagi na ten hałas. Zasiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk. Tym razem maszyna posłusznie zawarkotała. Nic złego się nie działo.
Zaczęli pierwszą podróż w życiu potworki.

Monster High, 16 lutego
* * *
Echolette zerknęła na tabliczkę na drzwiach. Napis na niej brzmiał "Oceanografia".
To będzie jej pierwsza lekcja w życiu.
* * *
Weszła niepostrzeżenie do klasy. W ławkach zdążyło się już usadowić większość uczniów. Chłopak w ciemnych okularach i wężami ułożonymi w zawadiackiego irokeza siedział wygodnie rozparty obok Cleo. Clawdeen, Frankie, Draculaura i Lagoona siedziały blisko siebie.
Echolette zajęła ustronne miejsce pod oknem.
Do klasy wszedł nauczyciel. Wszyscy odśpiewali przeciągłe „Dzień dobry”, a potem nauczyciel przemówił:
-Dziś wracamy do podstawowych rzeczy... Kto poda mi nazwy stref oceanu?
Kilka osób podniosło rękę. Nauczyciel wskazał na Lagoonę.
-Epipelagial, mezopelagial, batypelagial...
Echolette starała się zainteresować wypowiedzią Lagoony, ale nie potrafiła. Te wszystkie obco brzmiące nazwy jedynie ją drażniły. Wbiła więc wzrok w swój podróżny plecak.
-No dobrze... A kto jest w stanie wymienić...
Głos pedagoga mętniał potworce w głowie. Była w stanie myśleć tylko: „I to ma być moja pierwsza lekcja?” Z otępienia wyrwał ją dzwonek.

* * * *

Pędzący tłum o mało nie zwalił Niemki z nóg. W końcu złapała równowagę i zapytała jedną z uczennic:
-Przepraszam, ale jaką teraz mamy lekcję?
Zapytana zerknęła nerwowo na plan lekcji i odparła:
-Teraz? Chyba... szporachunki...
Dziewczyna pobiegła za innymi, nawet nie dziękując za informację i wbiegła do środka klasy.
Tym razem nauczyciel był już w środku. Złapał pędzącą studentkę i zapytał:
-Hej, a dokąd to? Wyjdź z klasy i wejdź jeszcze raz... ale jak uczennica!
Naburmuszona szkolna nowicjuszka wykonała polecenie pedagoga i tym razem przypadło jej miejsce obok Draculaury. Zwykły rozgardiasz został opanowany i znowu zaczęły się, jak to swego czasu ktoś określił, nudy na pudy.
Nauczyciel głośno zapowiedział:
- Witam! Jestem przekonany, że nikt nie zapomniał o dzisiejszej kartkówce?
„Kartkówce??” pomyślała zdziwiona i przerażona potworzyca. „No to jestem ugotowana.”
Zwróciła się do wampirki:
-Możesz pożyczyć mi kartkę?
Kiwnęła głową i podała jej arkusz papieru, kiedy nauczyciel zaczął coś pisać na tablicy. Echolette zerknęła w tamtą stronę.
„Aha, więc te szporachunki to po prostu matematyka. Jakie tu mają dziwaczne określenia na wszystko...”
Nachyliła się nad pożyczoną kartką i zaczęła pisać obliczenia.
Zdawało się jej, że upłynęła wieczność, zanim oddali kartkówki. Potem już reszta lekcji potoczyła się (jej zdaniem) szybko, tak, że nawet się nie zorientowała, kiedy zabrzęczał dzwonek.
* * * *
            Echolette zatrzymała się przed drzwiami. Ledwo zerknęła na tabliczkę, poczuła się, jakby ktoś ją dźgnął szydłem. „Muzyka”.
Czyżby na tym przedmiocie będzie robiła to, co kocha? Czy raczej będzie znów nudziła się jak mops? Niepewnym krokiem weszła do środka.
            To, co zobaczyła, zadziwiło ją. Było to coś w rodzaju wielkiej orkiestry. Stały lub leżały tam rzędami skrzypce, wiolonczele, harfy, pianina, keyboardy... Potworka, zanim zorientowała się, co właściwie robi, rzuciła się do tych ostatnich. Tym razem nikt jej nie powstrzymywał. Już jest przy instrumencie... już jej ręka dotyka biało-czarnych, ustawionych w rządkach klawiszy...
Nagle spostrzegła, że ktoś ją wypycha z jej miejsca. Spojrzała w tę stronę. Podeszła do niej nieznajoma uczennica i powiedziała:
-To nie jest twoje miejsce. O swój przydział musisz zapytać nauczyciela.
Nauczyciel spostrzegł Niemkę i rzekł:
-A więc to ty jesteś tą nową? Zaraz... co by ci tu przydzielić...
Po chwili namysłu wskazał na partię skrzypiec.
-Cóż... wygląda na to, że będziesz uczyłam się gry na tym szlachetnym instrumencie... Akurat został jeden wolny.
Echolette, nie dając po sobie poznać swojej irytacji, poszła na wyznaczone jej miejsce, gdy jedna z potworek stojących przy klawiszach odezwała się:
-Czy mogłabym zamienić się z tą nową? Chcę grać na skrzypcach...
Nauczyciel westchnął:
-Dobrze. Tylko żeby więcej takich zamian nie było. Zrozumiano?
Po klasie przeszedł potwierdzający szmer.
-Skoro tak... to zaczynamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz