Münster,
3 V 1984 r.
* * *
Dziewczyna
spędziła noc w ciemnej piwnicy, śpiąc na starych szmatach - nie mogli znaleźć
jej jakiegoś przyzwoitszego miejsca do spania. Rankiem przebrana w naprędce
"skombinowane" dla niej ubrania siedziała z Marianem, Bernhardem i
Frankiem przy jednym stole. Cała trójka miała chęć zadania jej mnóstwa pytań.
Kim jest? Skąd się tu wzięła? (na to drugie pytanie odpowiedź znali oczywiście
Marian i Frank) Dlaczego ma tak niezwykły wygląd?
Jednak
jedyne pytanie, jakie byli w stanie jej zadać, to:
-Jak się
nazywasz?
Na
twarzy nieznajomej odmalował się głęboki namysł. Po chwili, która zdawała się
wręcz wiecznością, odpowiedziała wolno i niepewnie:
-Echolette...
Na widok
wyraźnego niedowierzania na ich twarzach, stwierdziła nieco pewniej:
-Nazywam
się Echolette.
Frank
odezwał się nieco niepewnie:
-Eee...
Czy to twoje prawdziwe imię? Wydaje mi się, że...
-Nie -
odpowiedziała Echolette. - Nie próbuję nabierać was czy stroić z was żarty.
Naprawdę...
Marian
poczuł dziwny przypływ zaufania do tej wystraszonej, bezbronnej dziewczyny.
Rzucił niby od niechcenia pytanie:
-Pojedziesz
z nami do Berlina?
Frank i
Bernhard dali mu wzrokiem wyraźnie do zrozumienia, że nie uważają tego za dobry
pomysł. Marian rzucił im gromiące spojrzenie.
-A kiedy
tam jedziecie? - zapytała.
-Dzisiaj
po południu - odpowiedział Marian.
Echolette
zastanowiła się chwilę, po czym odparła:
-Jeśli
chcecie, to... mogę z wami pojechać. Chciałabym, ale nie chcę się nikomu
narzucać.
Spojrzała
trochę lękliwym wzrokiem na mężczyzn. W końcu Bernhard stwierdził:
-Dobrze,
niech jedzie.
"Tam
przynajmniej szybciej się usamodzielni i nie będzie dłużej pod naszą, hmm,
opieką" pomyślał przy tym.
Zapytał:
-Macie
wszystko, czego trzeba?
* * *
Echolette
siedziała już z tyłu samochodu. Taśmy nagraniowe i sprzęt szczęśliwie zmieściły
się w bagażniku. Nieznany jej brunet usiadł za kierownicą.
Usłyszała,
jak spiera się z nim wysoki i dość chudy facet o najwyrażniej długo
niestrzyżonych, ciemnoblond włosach:
-Marian,
lepiej nie kieruj tym autem!
Kierowca
nazwany Marianem odparł ironicznym tonem:
-A
czemuż to?
Szatyn
odpowiedział:
-Bo
jeździsz jak wariat! Jeszcze tego by brakowało, żebyś się z czymś zderzył!
Blondyn
siedzący obok niej rzekł:
-Jak
zwykle to samo. Bernhard, mógłbyś choć raz nie kłócić się o to z nim? Jakoś nie
pamiętam, żeby zderzył się z czymkolwiek.
Bernhard
odparł:
-Tak,
tylko zawsze z niego taki ryzykant. Prędzej czy później walnie w coś, a wtedy
co będzie?
Blondyn
wypalił:
-To
będzie, że ona temu wszystkiemu się przysłuchuje. - I wskazał na Echolette.
Echolette
zniecierpliwiona całym sporem i chęcią zobaczenia nieznanego jej Berlina
zapytała:
-To
kiedy jedziemy?
Marian
odpowiedział:
-Już
teraz.
Spróbował
kilkakrotnie odpalić silnik samochodu. Maszyna jednak tylko zawarczała i dała
znać o braku paliwa w baku.
-Psiakrew
- zaklął Marian. - Frank, gdzie są kanistry?
Blondyn
nazwany Frankiem jedynie wzruszył ramionami, zaś Bernhard rzekł:
-Chyba
są gdzieś z tyłu... poczekaj...
Wysiadł
z samochodu. Po chwili wrócił z dwoma kanistrami benzyny i zaczął nalewać
paliwo. Korzystając z okazji, Marian zapytał:
-Czy
zabrałaś coś ze sobą?
Echolette
pokręciła przecząco głową. W momencie, gdy Lloyd wsiadał do samochodu, rozległ
się głośny łoskot.
Echolette
aż podskoczyła ze strachu. Zapytała:
-Co to
było?
Frank
wymamrotał:
-No, nie
wiem... coś się przewaliło w samochodzie, czy co...
Marian
najwyraźniej nie zwrócił uwagi na ten hałas. Zasiadł za kierownicą i przekręcił
kluczyk. Tym razem maszyna posłusznie zawarkotała. Nic złego się nie działo.
Zaczęli
pierwszą podróż w życiu potworki.
Monster
High, 16 lutego
* * *
Echolette
zerknęła na tabliczkę na drzwiach. Napis na niej brzmiał
"Oceanografia".
To
będzie jej pierwsza lekcja w życiu.
* * *
Weszła niepostrzeżenie do klasy. W ławkach zdążyło się już
usadowić większość uczniów. Chłopak w ciemnych okularach i wężami ułożonymi w
zawadiackiego irokeza siedział wygodnie rozparty obok Cleo. Clawdeen, Frankie,
Draculaura i Lagoona siedziały blisko siebie.
Echolette zajęła ustronne miejsce pod oknem.
Do klasy wszedł nauczyciel. Wszyscy odśpiewali przeciągłe
„Dzień dobry”, a potem nauczyciel przemówił:
-Dziś wracamy do podstawowych rzeczy... Kto poda mi nazwy
stref oceanu?
Kilka osób podniosło rękę. Nauczyciel wskazał na Lagoonę.
-Epipelagial, mezopelagial, batypelagial...
Echolette starała się zainteresować wypowiedzią Lagoony,
ale nie potrafiła. Te wszystkie obco brzmiące nazwy jedynie ją drażniły. Wbiła
więc wzrok w swój podróżny plecak.
-No dobrze... A kto jest w stanie wymienić...
Głos pedagoga mętniał potworce w głowie. Była w stanie
myśleć tylko: „I to ma być moja pierwsza lekcja?” Z otępienia wyrwał ją
dzwonek.
* * * *
Pędzący tłum o mało nie zwalił Niemki z nóg. W końcu
złapała równowagę i zapytała jedną z uczennic:
-Przepraszam, ale jaką teraz mamy lekcję?
Zapytana zerknęła nerwowo na plan lekcji i odparła:
-Teraz? Chyba... szporachunki...
Dziewczyna pobiegła za innymi, nawet nie dziękując za
informację i wbiegła do środka klasy.
Tym razem nauczyciel był już w środku. Złapał pędzącą
studentkę i zapytał:
-Hej, a dokąd to? Wyjdź z klasy i wejdź jeszcze raz... ale
jak uczennica!
Naburmuszona szkolna nowicjuszka wykonała polecenie
pedagoga i tym razem przypadło jej miejsce obok Draculaury. Zwykły rozgardiasz
został opanowany i znowu zaczęły się, jak to swego czasu ktoś określił, nudy na
pudy.
Nauczyciel głośno zapowiedział:
- Witam! Jestem przekonany, że nikt nie zapomniał o
dzisiejszej kartkówce?
„Kartkówce??” pomyślała zdziwiona i przerażona potworzyca.
„No to jestem ugotowana.”
Zwróciła się do wampirki:
-Możesz pożyczyć mi kartkę?
Kiwnęła głową i podała jej arkusz papieru, kiedy
nauczyciel zaczął coś pisać na tablicy. Echolette zerknęła w tamtą stronę.
„Aha, więc te szporachunki to po prostu matematyka. Jakie
tu mają dziwaczne określenia na wszystko...”
Nachyliła się nad pożyczoną kartką i zaczęła pisać
obliczenia.
Zdawało się jej, że upłynęła wieczność, zanim oddali
kartkówki. Potem już reszta lekcji potoczyła się (jej zdaniem) szybko, tak, że
nawet się nie zorientowała, kiedy zabrzęczał dzwonek.
* * * *
Echolette
zatrzymała się przed drzwiami. Ledwo zerknęła na tabliczkę, poczuła się, jakby
ktoś ją dźgnął szydłem. „Muzyka”.
Czyżby na tym przedmiocie będzie robiła to, co kocha? Czy
raczej będzie znów nudziła się jak mops? Niepewnym krokiem weszła do środka.
To, co
zobaczyła, zadziwiło ją. Było to coś w rodzaju wielkiej orkiestry. Stały lub
leżały tam rzędami skrzypce, wiolonczele, harfy, pianina, keyboardy...
Potworka, zanim zorientowała się, co właściwie robi, rzuciła się do tych
ostatnich. Tym razem nikt jej nie powstrzymywał. Już jest przy instrumencie...
już jej ręka dotyka biało-czarnych, ustawionych w rządkach klawiszy...
Nagle spostrzegła, że ktoś ją wypycha z jej miejsca.
Spojrzała w tę stronę. Podeszła do niej nieznajoma uczennica i powiedziała:
-To nie jest twoje miejsce. O swój przydział musisz
zapytać nauczyciela.
Nauczyciel spostrzegł Niemkę i rzekł:
-A więc to ty jesteś tą nową? Zaraz... co by ci tu
przydzielić...
Po chwili namysłu wskazał na partię skrzypiec.
-Cóż... wygląda na to, że będziesz uczyłam się gry na tym
szlachetnym instrumencie... Akurat został jeden wolny.
Echolette, nie dając po sobie poznać swojej irytacji,
poszła na wyznaczone jej miejsce, gdy jedna z potworek stojących przy klawiszach
odezwała się:
-Czy mogłabym zamienić się z tą nową? Chcę grać na
skrzypcach...
Nauczyciel westchnął:
-Dobrze. Tylko żeby więcej takich zamian nie było.
Zrozumiano?
Po klasie przeszedł potwierdzający szmer.
-Skoro tak... to zaczynamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz