piątek, 24 sierpnia 2012

Część 3


***, 3 V 1984 r.
* * *
Echolette zerkała ciekawie przez szyby samochodu. Po drodze zauważyła dość wyraźną zmianę w krajobrazie: miasta i wsie wiały z lekka znużeniem i biedą. Niemal wszędzie dominowała szarość, smutna szarość. Jeżeli tak miał wyglądać cel ich podróży, to...

Zerknęła na drogowskaz. Informował, że do Berlina zostało jeszcze pięć kilometrów drogi. Pięć kilometrów... Ten dystans wydał jej się nagle wielki. Niby słyszała rozmowę muzyków, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Nawet nie zorientowała się, kiedy wjechała do miasta.

Szybko spostrzegła kolejną zmianę: to miasto na pewno różniło się od tych szarych i smutnych, które mijali. Domy, sklepy i inne budynki były bardziej kolorowe, gdzieniegdzie pobłyskiwały światła neonów i reflektorów. Zapytała:
-Czy to już Berlin?
Frank odpowiedział krótko:
-Tak.
Echolette zajrzała przez okno. Więc to już niedługo. Świetnie było widzieć te kolory, światła, przechodzących ludzi, aparaty wyciągnięte w ich stronę....
Zaraz. Aparaty? Chyba tam nie robią zdjęć każdemu kierowcy?
Na chwilę oślepił ją błysk flesza. Bernhard paskudnie zaklął. Echolette krzyknęła nieco przestraszona całą sytuacją:
-Eeee... Co to takiego?!
Bernhard odburknął:
-No a co to ma być? Wścibscy dziennikarze tylko wszędzie muszą wsadzić nosy. Nawet przejechać autem nie można.
Potworzyca zapytała:
-Ale dlaczego?
Bernhard odparł:
-Wyjaśnię ci później. Siedź na swoim miejscu.
Chwilę później zatrzymali się przed jakimś budynkiem. Wszyscy wysiedli i zaczęli się wypakowywać, gdy jeden z paparazzich wpadł na potworkę, przewracając ją na płyty chodnikowe. Ten minichaos utrudniał jakiekolwiek czynności. Frank i Bernhard w międzyczasie próbowali przegonić natrętów z raczej niewielką skutecznością. Echolette pomyślała: "Skąd tu tylu reporterów? Czyżbym trafiła na jakichś sławnych artystów?" Na myśl o tym przeszedł ją lekki dreszcz. Chociaż... to niekoniecznie miłe, być pod światłami jupiterów.
* * *
W końcu opanowali galimatias związany z tym przyjazdem i weszli do środka. Echolette zachwycona rozejrzała się po wnętrzu. Sprzęty muzyczne wyraźnie zrobiły na niej wrażenie. Frank zapytał:
-Podoba ci się?
Echolette kiwnęła głową.
Marian stwierdził z lekkim smutkiem w głosie:
-To nie nasze... Od wytwórni.
Echolette spytała ich o to, co ją ciekawiło od chwili wjazdu do Berlina:
-Jesteście jakimiś sławnymi muzykami? Tworzycie jakieś piosenki? Co to za wytwórnia?
Marian odpowiedział trochę znużonym tonem:
-Taaak, jesteśmy znanym zespołem. Dziennikarze chodzą, robią nam zdjęcia i wywiady z powodu jednej starej piosenki i paru nowszych.
Frank stwierdził:
-Ej, nie jest aż taka stara. Zresztą stała się znana dopiero parę miesięcy temu.
Marian odparował sarkastycznie:
-Tak, nie jest stara. Tylko ma sześć lat, a to bardzo mało.
Frank posłał mu spojrzenie mogące powalić każdego na miejscu. Echolette zapytała:
-Stara piosenka? Parę nowszych? O co wam chodzi? A nawet nie wiem, jak się ten wasz zespół nazywa!
Marian wymienił ze swoimi kolegami skonsternowane spojrzenia. Powiedział:
-Później dowiesz się, o co chodziło. A jeżeli tak bardzo chciałabyś wiedzieć, to nasz zespół...
Przez niezbyt dżwiękoszczelne ściany dała się słyszeć głośno wypowiedziana, prawie wykrzyczana nazwa:
-Alphaville!!
Cała trójka spojrzała po sobie z leciutką konsternacją.
Echolette pomyślała: "Niezbyt przyjemny się zrobił ten Marian. Alphaville... Trochę dziwna... ale ładna nazwa. Tak na marginesie, czy nie powinni się już przyzwyczaić do czegoś takiego?"
* * * * *
 Monster High, 17 lutego
* * *
Po skończonej lekcji muzyki dzwonek zadzwonił na przerwę obiadową. Niemal wszyscy uczniowie udali się do szkolnej stołówki. Echolette weszła tam ukradkiem. Na jej nieszczęście - a może szczęście? - Frankie przywołała ją gestem do stolika, przy którym siedziały juz Lagoona, Clawdeen, Draculaura, Abbey, Cleo i chłopak z wężowym irokezem. Echolette usiadła przy nim.
Cleo zapytała:
-Widziałaś może Ghoulię?
Jakaś kotołaczka prychnęła z jednego z sąsiednich stołów:
-Z pewnością nie przyszła tu na czas. I nie dojdzie, przecież to zombie...
Jej przyjaciółki trzymające się blisko niej złośliwie miauknęły. Echolette skrzywiła się. Lagoona stwierdziła:
-Nie przejmuj się komentarzami Toralei na jej temat. Prawie codziennie wygłasza podobne... hmm, krytyczne uwagi.
Po chwili dosunęła się do ich stolika Ghoulia. Na powitanie jęknęła:
-Euuuwyehyy (przepraszam za spóźnienie).
Frankie powiedziała:
-Nie szkodzi, twój hot-dog jeszcze ciepły.
Echolette szepnęła Ghoulii:
-Dobrze, że nie przyszłaś wcześniej. Gdybyś słyszała, co mówiła tamta... jak jej tam... Toralei...
Ghoulia westchnęła i powiedziała:
-Uuuuuewwyyyhuyhue. Heeeuyeeeuy (Przywykłam już do tych oszczerstw. Ona zawsze tak mówi o mnie).
Echolette, chcąc nieco zmienić temat, spytała:
-Kim są tamte kocice koło niej? Ta czarno-biała i biało-czarna?
Lagoona odpowiedziała:
-Ta pierwsza to Purrsephone, a druga to Meowlody.
Niemka zapytała Cleo:
-A kim jest ten...
Chłopak z wężami powiedział raptem:
-Och, wybacz, że się nie przedstawiłem. Deuce, Deuce Gorgon.
Cleo nachyliła się nad uchem Echolette i syknęła:
-Jeśli tylko spróbujesz mi go odbić, gorzko tego pożałujesz!
Echolette zmarszczyła czoło i uniosła jedną brew w geście zirytowania i odszepnęła jej:
-Ani mi to w głowie. A co, to twój chłopak?
Cleo szepnęła:
-Pfff... to tego nie widać? Przecież to oczywiste.
* * *
Po lekcji pływania, gdy Abbey znowu zamroziła niechcący basen, Echolette zapytała ją:
-Nie mam bladego pojęcia, co odbiło Cleo na przerwie obiadowej. Deuce tylko mi się przedstawił i ona od razu odwaliła szopkę.
Abbey spojrzała życzliwie na swoją nową koleżankę i stwierdziła:
-Cleo jest najzwyczajniej chorobliwie o niego zazdrosna. Gdy tylko pojawia się nowa uczennica, ona natychmiast dostrzega w niej zagrożenie dla siebie. Nie byłaś pierwsza pod tym względem.
Echolette powiedziała:
-Ale to jakieś... no nie wiem... wręcz chore! Co to ma...
Abbey zbyła ją:
-Idź, teraz nie mam czasu na pogawędki. Przecież widzisz, że muszę odmrozić basen.
Echolette poszła, zastanawiając się nad słowami Abbey. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego tak szorstko ją zbyła?
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Cóż, nie będę już zbyt szczegółowo opisywać początków Echolette w obu nowych miejscach. Od tego momentu opisuję zdarzenia z czasów, gdy nasza bohaterka zdołała zaaklimatyzować się w nich...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

piątek, 10 sierpnia 2012

Część 2


Münster, 3 V 1984 r.
* * *
Dziewczyna spędziła noc w ciemnej piwnicy, śpiąc na starych szmatach - nie mogli znaleźć jej jakiegoś przyzwoitszego miejsca do spania. Rankiem przebrana w naprędce "skombinowane" dla niej ubrania siedziała z Marianem, Bernhardem i Frankiem przy jednym stole. Cała trójka miała chęć zadania jej mnóstwa pytań. Kim jest? Skąd się tu wzięła? (na to drugie pytanie odpowiedź znali oczywiście Marian i Frank) Dlaczego ma tak niezwykły wygląd?
Jednak jedyne pytanie, jakie byli w stanie jej zadać, to:
-Jak się nazywasz?
Na twarzy nieznajomej odmalował się głęboki namysł. Po chwili, która zdawała się wręcz wiecznością, odpowiedziała wolno i niepewnie:
-Echolette...
Na widok wyraźnego niedowierzania na ich twarzach, stwierdziła nieco pewniej:
-Nazywam się Echolette.
Frank odezwał się nieco niepewnie:
-Eee... Czy to twoje prawdziwe imię? Wydaje mi się, że...
-Nie - odpowiedziała Echolette. - Nie próbuję nabierać was czy stroić z was żarty. Naprawdę...
Marian poczuł dziwny przypływ zaufania do tej wystraszonej, bezbronnej dziewczyny. Rzucił niby od niechcenia pytanie:
-Pojedziesz z nami do Berlina?
Frank i Bernhard dali mu wzrokiem wyraźnie do zrozumienia, że nie uważają tego za dobry pomysł. Marian rzucił im gromiące spojrzenie.
-A kiedy tam jedziecie? - zapytała.
-Dzisiaj po południu - odpowiedział Marian.
Echolette zastanowiła się chwilę, po czym odparła:
-Jeśli chcecie, to... mogę z wami pojechać. Chciałabym, ale nie chcę się nikomu narzucać.
Spojrzała trochę lękliwym wzrokiem na mężczyzn. W końcu Bernhard stwierdził:
-Dobrze, niech jedzie.
"Tam przynajmniej szybciej się usamodzielni i nie będzie dłużej pod naszą, hmm, opieką" pomyślał przy tym.
Zapytał:
-Macie wszystko, czego trzeba?
* * *
Echolette siedziała już z tyłu samochodu. Taśmy nagraniowe i sprzęt szczęśliwie zmieściły się w bagażniku. Nieznany jej brunet usiadł za kierownicą.
Usłyszała, jak spiera się z nim wysoki i dość chudy facet o najwyrażniej długo niestrzyżonych, ciemnoblond włosach:
-Marian, lepiej nie kieruj tym autem!
Kierowca nazwany Marianem odparł ironicznym tonem:
-A czemuż to?
Szatyn odpowiedział:
-Bo jeździsz jak wariat! Jeszcze tego by brakowało, żebyś się z czymś zderzył!
Blondyn siedzący obok niej rzekł:
-Jak zwykle to samo. Bernhard, mógłbyś choć raz nie kłócić się o to z nim? Jakoś nie pamiętam, żeby zderzył się z czymkolwiek.
Bernhard odparł:
-Tak, tylko zawsze z niego taki ryzykant. Prędzej czy później walnie w coś, a wtedy co będzie?
Blondyn wypalił:
-To będzie, że ona temu wszystkiemu się przysłuchuje. - I wskazał na Echolette.
Echolette zniecierpliwiona całym sporem i chęcią zobaczenia nieznanego jej Berlina zapytała:
-To kiedy jedziemy?
Marian odpowiedział:
-Już teraz.
Spróbował kilkakrotnie odpalić silnik samochodu. Maszyna jednak tylko zawarczała i dała znać o braku paliwa w baku.
-Psiakrew - zaklął Marian. - Frank, gdzie są kanistry?
Blondyn nazwany Frankiem jedynie wzruszył ramionami, zaś Bernhard rzekł:
-Chyba są gdzieś z tyłu... poczekaj...
Wysiadł z samochodu. Po chwili wrócił z dwoma kanistrami benzyny i zaczął nalewać paliwo. Korzystając z okazji, Marian zapytał:
-Czy zabrałaś coś ze sobą?
Echolette pokręciła przecząco głową. W momencie, gdy Lloyd wsiadał do samochodu, rozległ się głośny łoskot.
Echolette aż podskoczyła ze strachu. Zapytała:
-Co to było?
Frank wymamrotał:
-No, nie wiem... coś się przewaliło w samochodzie, czy co...
Marian najwyraźniej nie zwrócił uwagi na ten hałas. Zasiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk. Tym razem maszyna posłusznie zawarkotała. Nic złego się nie działo.
Zaczęli pierwszą podróż w życiu potworki.

Monster High, 16 lutego
* * *
Echolette zerknęła na tabliczkę na drzwiach. Napis na niej brzmiał "Oceanografia".
To będzie jej pierwsza lekcja w życiu.
* * *
Weszła niepostrzeżenie do klasy. W ławkach zdążyło się już usadowić większość uczniów. Chłopak w ciemnych okularach i wężami ułożonymi w zawadiackiego irokeza siedział wygodnie rozparty obok Cleo. Clawdeen, Frankie, Draculaura i Lagoona siedziały blisko siebie.
Echolette zajęła ustronne miejsce pod oknem.
Do klasy wszedł nauczyciel. Wszyscy odśpiewali przeciągłe „Dzień dobry”, a potem nauczyciel przemówił:
-Dziś wracamy do podstawowych rzeczy... Kto poda mi nazwy stref oceanu?
Kilka osób podniosło rękę. Nauczyciel wskazał na Lagoonę.
-Epipelagial, mezopelagial, batypelagial...
Echolette starała się zainteresować wypowiedzią Lagoony, ale nie potrafiła. Te wszystkie obco brzmiące nazwy jedynie ją drażniły. Wbiła więc wzrok w swój podróżny plecak.
-No dobrze... A kto jest w stanie wymienić...
Głos pedagoga mętniał potworce w głowie. Była w stanie myśleć tylko: „I to ma być moja pierwsza lekcja?” Z otępienia wyrwał ją dzwonek.

* * * *

Pędzący tłum o mało nie zwalił Niemki z nóg. W końcu złapała równowagę i zapytała jedną z uczennic:
-Przepraszam, ale jaką teraz mamy lekcję?
Zapytana zerknęła nerwowo na plan lekcji i odparła:
-Teraz? Chyba... szporachunki...
Dziewczyna pobiegła za innymi, nawet nie dziękując za informację i wbiegła do środka klasy.
Tym razem nauczyciel był już w środku. Złapał pędzącą studentkę i zapytał:
-Hej, a dokąd to? Wyjdź z klasy i wejdź jeszcze raz... ale jak uczennica!
Naburmuszona szkolna nowicjuszka wykonała polecenie pedagoga i tym razem przypadło jej miejsce obok Draculaury. Zwykły rozgardiasz został opanowany i znowu zaczęły się, jak to swego czasu ktoś określił, nudy na pudy.
Nauczyciel głośno zapowiedział:
- Witam! Jestem przekonany, że nikt nie zapomniał o dzisiejszej kartkówce?
„Kartkówce??” pomyślała zdziwiona i przerażona potworzyca. „No to jestem ugotowana.”
Zwróciła się do wampirki:
-Możesz pożyczyć mi kartkę?
Kiwnęła głową i podała jej arkusz papieru, kiedy nauczyciel zaczął coś pisać na tablicy. Echolette zerknęła w tamtą stronę.
„Aha, więc te szporachunki to po prostu matematyka. Jakie tu mają dziwaczne określenia na wszystko...”
Nachyliła się nad pożyczoną kartką i zaczęła pisać obliczenia.
Zdawało się jej, że upłynęła wieczność, zanim oddali kartkówki. Potem już reszta lekcji potoczyła się (jej zdaniem) szybko, tak, że nawet się nie zorientowała, kiedy zabrzęczał dzwonek.
* * * *
            Echolette zatrzymała się przed drzwiami. Ledwo zerknęła na tabliczkę, poczuła się, jakby ktoś ją dźgnął szydłem. „Muzyka”.
Czyżby na tym przedmiocie będzie robiła to, co kocha? Czy raczej będzie znów nudziła się jak mops? Niepewnym krokiem weszła do środka.
            To, co zobaczyła, zadziwiło ją. Było to coś w rodzaju wielkiej orkiestry. Stały lub leżały tam rzędami skrzypce, wiolonczele, harfy, pianina, keyboardy... Potworka, zanim zorientowała się, co właściwie robi, rzuciła się do tych ostatnich. Tym razem nikt jej nie powstrzymywał. Już jest przy instrumencie... już jej ręka dotyka biało-czarnych, ustawionych w rządkach klawiszy...
Nagle spostrzegła, że ktoś ją wypycha z jej miejsca. Spojrzała w tę stronę. Podeszła do niej nieznajoma uczennica i powiedziała:
-To nie jest twoje miejsce. O swój przydział musisz zapytać nauczyciela.
Nauczyciel spostrzegł Niemkę i rzekł:
-A więc to ty jesteś tą nową? Zaraz... co by ci tu przydzielić...
Po chwili namysłu wskazał na partię skrzypiec.
-Cóż... wygląda na to, że będziesz uczyłam się gry na tym szlachetnym instrumencie... Akurat został jeden wolny.
Echolette, nie dając po sobie poznać swojej irytacji, poszła na wyznaczone jej miejsce, gdy jedna z potworek stojących przy klawiszach odezwała się:
-Czy mogłabym zamienić się z tą nową? Chcę grać na skrzypcach...
Nauczyciel westchnął:
-Dobrze. Tylko żeby więcej takich zamian nie było. Zrozumiano?
Po klasie przeszedł potwierdzający szmer.
-Skoro tak... to zaczynamy!

Część 1


Münster, 2 V 1984 r.

                                                                              * * *
 
Frank zszedł wraz z Marianem do ledwie rozświetlonej piwnicy. Klął w duchu na Bernharda, który kazał im tu zejść, sam wymawiając się szukaniem zawieruszonych taśm nagraniowych. Płyta miała zostać nagrana za parę miesięcy, gdy okazało się, że zapomniano kilku ważnych sprzętów z ich starego miejsca pracy. Niech to szlag.
Zapytał Mariana:
-Widzisz coś?
Marian odpowiedział:
-Nie, absolutnie nic. Zresztą to ty masz latarkę.
Frank jeszcze bardziej poirytowany odpowiedzią zaczął grzebać w kolejnej kupie złomu, gdy do jego uszu dobiegł głośny pisk. Po nim szum. Potem inne odgłosy, jakby popsutego sprzętu...
Zapytał cicho:
-Marian... słyszysz coś?
Z dalszego kąta dobiegł go głos kolegi:
-Co niby?
Odpowiedział:
-No, te dziwne dźwięki... jakby coś się zepsuło.
Marian stwierdził lekceważąco:
-Pewnie Lloyd coś sknocił. Jak to on.
Piski i szumy narastały jednak z każdą chwilą. W pewnym momencie Frank usłyszał głośne łupnięcie i ciche przekleństwo: Marian przewrócił się o stary, bezużyteczny mikrofon. Szepnął do Franka:
-Wiesz, chyba miałeś rację... Te odgłosy nie dobiegają z góry... tylko z tego mikrofonu!
Frank podszedł w tamto miejsce. Z mikrofonu istotnie dobiegało głośne buczenie. Nagle jego główka zatrzęsła się i pękła...
                   
                                                                    * * *
 
Bernhard zirytowany przewalał różne taśmy z nagraniami. Tej najpotrzebniejszej im akurat nie mógł znaleźć. Jakby i tego było mało, Marian i Frank jeszcze nie wrócili z piwnicy. Gdy już chciał zarzucić jej szukanie, z dołu dobiegły go głośne wrzaski kolegów. Co, u licha, takiego się stało?! W piwnicy nie ma nic oprócz kupy złomu, kilku sztuk zapasowego sprzętu (które i tak zamierzali zabrać) i trochę szmat. Zdenerwowany dopadł drzwi do piwnicy. Ledwie je otworzył, oczom jego ukazał się dość niecodzienny widok.
Marian i Frank byli trupiobladzi, ten ostatni ledwo trzymał się na nogach. U ich stóp leżał pęknięty mikrofon, a pomiędzy nimi stała... dziewczyna. Dość dziwna, choć ładna dziewczyna o bladoszarej skórze, czarnych włosach z mnóstwem srebrnych pasemek i dużych, lekko skośnych stalowoszarych oczach. Jej ręce i tułów pokrywał delikatny, srebrny ornament. Stała tam w samej bieliźnie, wyraźnie skrępowana obecnością trzech mężczyzn patrzących się wprost na nią. Bernhard zupełnie nie był w stanie zrozumieć przerażenia przyjaciół. Ona na pewno nie była w jakiś sposób groźna... chociaż jest niezwykła. Zapytał ich:
-Kim ona jest?
Marian zdołał tylko wybełkotać:
-Ona... ona... mikrofon... zresztą, nieważne... nie zrozumiesz tego.
"Ciekawe, jak miałbym cię zrozumieć" pomyślał ironicznie Bernhard.
Gdy wchodził z powrotem na górę, cały czas rozmyślał o tej dziwnej sytuacji. Kim jest ta dziewczyna? Co takiego przeraziło Mariana i Franka?

                                                                          * * * *


Salem (Oregon), 16 lutego

                                                                               * * *

Czarne audi przejeżdżało mało ruchliwą o tej porze drogą. Niedługo potem na szosę wjechała czarna limuzyna bez zapalonych świateł. Jej kierowca widać miał niewprawną rękę, gdyż pojazd zjeżdżał z boku na bok niczym zataczający się pijak. Dziewczyna kierująca audi zerknęła w lusterko wsteczne. Mimo wytężania wzroku nie mogła nikogo dojrzeć za kierownicą. W świetle własnych reflektorów zauważyła, że z gałek na dachu powyskakiwały nietoperze. "Gacki na dachu limuzyny? Ktoś tu chyba naoglądał się za dużo filmów o wampirach." pomyślała, gdy poczuła silny wstrząs. Oba samochody koziołkowały przez jakiś czas w powietrzu, a potem...

                                                                            * * *

Echolette ocknęła się na trawniku przed wyglądającą dość strasznie budowlą. Obok stało nienaruszone jej auto. Dziewczyna zupełnie nie mogła zrozumieć, jak to się stało. Nad nią stała jakaś zielonoskóra nastolatka z długimi, biało-czarnymi włosami i śrubami w szyi.
-Wszystko w porządku? - zapytała.
-Chyba tak – odparła niezbyt przytomnie potworzyca, po czym zaczęła powoli gramolić się z trawy. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę swojego samochodu. Nieznajoma powstrzymała ją, mówiąc życzliwie:
-Wejdź do szkoły i odpocznij trochę. Jesteś najwyraźniej śmiertelnie zmęczona.
„Do szkoły? Jakiej znowu szkoły? Chyba ona nie ma na myśli tamtego zamku?”
-No... dobrze... ale co z moim samochodem?
-O to się nie martw, zajmą się nim.
Echolette poczuła lekką ulgę. Spytała:
-A tak w ogóle... to jak się nazywasz?
Dziewczyna spojrzała baczniej na nią i odpowiedziała:
-Nazywam się Frankie. Frankie Stein. A ty?
-Echolette – odpowiedziała krótko potworzyca. –No, już idę do tego... tej... szkoły.
I ruszyła za Frankie w stronę upiornego zamczyska.


                                                               * * *

Niemka niepewnie przestąpiła próg gmachu szkolnego. W czasie, gdy wchodziła, kończyła się lekcja Szalonej Nauki, gdy więc weszła na korytarze, na jej widok zerwał się duży rejwach. Potwory obstąpiły ją ciasnym kołem, wykrzykując coś zupełnie niezrozumiałego wskutek zmieszania głosów. Frankie nie wytrzymała i w końcu krzyknęła:
-Hej, przestańcie tak wrzeszczeć!
Potem rzekła:
-To jest Echolette. Dopiero co do nas trafiła... jest tutaj nowa.
Jakiś głos z tej ciżby zawołał:
-Ohoho! Kolejna nowa! A czy to w ogóle jest RAD-owiec? Bo jakoś nie widzę w niej niczego SZCZEGÓLNEGO....
Gruchnął śmiech. Echolette poczuła, że jej policzki przybierają kolor indygo. Zerknęła na Frankie. Ta najwyraźniej nie miała pojęcia, co powiedzieć. Próbowała cichaczem wymknąć się z tłumu, jednak wszyscy popędzili za nią. W końcu, biegnąc na oślep, znalazła schronienie w damskiej łazience. Zamknąwszy za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą.

                                                                       * * *

Echolette wyszła w końcu na korytarz. Po chwili pojawiła się Frankie z kilkoma koleżankami. Potworzyca odruchowo cofnęła się do drzwi jakiejś sali. Frankie jednak przywołała ją gestem do siebie. Niemka powolnym, niepewnym krokiem zbliżyła się do małego grona. Wampirka z czarno-różowymi włosami zapytała:
-To ty jesteś tą nową?
A potem zwróciła się do Frankie:
- Nie dosłyszałam jej imienia. Możesz je powtórzyć?
Zanim Stein otworzyła usta do odpowiedzi, temat rozmowy odpowiedział nieco śmielej:
-Nazywam się Echolette.
Wampirka odrzekła:
-Ja jestem Draculaura, ale przyjaciele nazywają mnie Lala.
Dziewczyna zapytała:
-A kim jest cała resz...
Nie dokończyła. Draculaura odpowiedziała od razu, jakby czytała w jej myślach:
-To jest Clawdeen Wolf- tu machnęła w stronę modnie ubranej potworzycy o kasztanowych lokach- a to Lagoona Blue- blondynka z płetwami na nogach i rękach pomachała do niej- Frankie chyba już znasz... a to...
Tu wskazała na inna dziewczynę ubraną zdecydowanie za ciepło jak na temperaturę w zamku. Z jej włosów sypały się dyskretnie płatki śniegu. Wiało od niej lodowatym chłodem.
-Abbey Bominable.
I wyciągnęła w jej kierunku rękę. Uścisk jej dłoni był równie lodowaty. Gdy obie odwróciły się, spostrzegły, że do nich dołączyły jeszcze dwie osoby: dziewczyna spowita złotymi bandażami i jej nieco przygarbiona towarzyszka z niebieskimi włosami.
Potworzyca z bandażami rzekła władczym tonem:
-Jam jest Cleo de Nile, tutejsza władczyni. Jeżeli jesteś w tej szkole, to znaczy, że jesteś moją poddaną.
Mumia z miejsca nie spodobała się Echolette, a jej wypowiedź – jeszcze mniej. Bynajmniej nie chciała ulec niczyjej zwierzchowności.
Siląc się na neutralny ton, spytała:
-A kim jest twoja... eee, koleżanka?
Cleo odparła:
-To jest Ghoulia. Ghoulio, wiesz, kto to jest?
Ghoulia w odpowiedzi tylko jęknęła, jednak Niemka szybko rozpoznała w tym język zombie. Dowiedziała się jednak tylko tego, że nieumarła nie wie, kim ona jest. Stwierdziła:
-Dziękuję wam za prezentację. Możecie teraz, że się tak wyrażę, wrócić do siebie?
Clawdeen spojrzała na nią z ukosa. Frankie zapytała:
-A nie chciałabyś...
Echolette odpowiedziała z lekkim zniecierpliwieniem w głosie:
-Nie, Frankie, nie mogę. Najpierw będę musiała przywyknąć do kariery Tej Nowej... albo na to wygląda.
Frankie wyciągnęła rękę w jej stronę, Echolette jednak odwróciła się i poszła w przypadkowym kierunku. Clawdeen zawołała:
-Gdzie ty idziesz?! Mamy lekcje tam! – i wskazała ręką w przeciwną stronę.
Echolette, burcząc coś pod nosem, poszła we wskazanym kierunku.

Witam!

Witam!

Nazywam się Terrible Paradise alias Echolette alias Omegaville alias strasznie dużo aliasów oraz jestem 13-letnią początkującą pisarką. Mam cichą nadzieję, że ten blog nie okaże się dla Was nudny.

Jest to seria opowiadań o mojej wymyślonej postaci o imieniu Echolette. Dziewczyna przeżywa różne ciekawe przygody - w Monster High.

Jako "uzupełniacze" będę od czasu do czasu wstawiała opowiadanka z jej przeszłości w Berlinie. Trzy pierwsze opowiadania z części "wypełniaczy" będą jednak częścią integralną początku serii.

Echa już przebrzmiewają! 

P. S. Wcześniej ten blog o tej samej nazwie był dostępny na Pingerze. Postanowiłam jednak przenieść go tutaj ze względu na słabą czytelność tekstu.